11. tydzień diety. Nad jeziorem

Waga po 11. tygodniu: – 0,5 kg. W sumie od początku diety: -9,5 kg. Zostało 2,5 kg do osiągnięcia celu.

Nad jeziorem nie spędziłam niestety całego tygodnia, a jedynie weekend, ale oczywiście zmierzyłam się z problemem typu: dieta a jedzenie poza domem.

Ponieważ jechałam w miejsce kompletnie mi nieznane i do tego do małej miejscowości (jezioro Drawskie, Koszelówka, Pojezierze Gostynińskie), wolałam wziąć ze sobą zapas jedzenia. Mój żelazny zestaw podróżny na 3. fazę, który mogę każdemu polecić to: jajka na twardo, chleb esseński, opakowanie humusu, puszki tuńczyka w sosie własnym, opakowanie orzechów, pomidory, papryka i ogórek (warzyw większa ilość, po 0,5-1 kg każdego rodzaju).
Jednak skusiłam się też na jeden posiłek w restauracji domu wypoczynkowego Zacisze Bis (jedynie miejsce w okolicy, gdzie można coś zjeść). Właściwie był to rodzaj stołówki, ale mam sentyment do tego typu miejsc, bo kojarzą mi się z dzieciństwem, koloniami, czasami, kiedy wszystko było siermiężne, ale świat był piękny i nieskomplikowany. Menu pod kątem diety przyspieszającej metabolizm – kompletna porażka. Typowa kuchnia polska z kotletami schabowymi, mielonymi, pierogami i fasolką po bretońsku. Dla dzieci miejsce idealne, bo one zawsze mają ochotę na talerz pomidorowej czy ogórkowej. Z całego menu tylko jedna rzecz w miarę, choć nie idealnie się nadawała – udko z kurczaka z surówką. Pomijam już fakt, że surówka z młodej kapusty zawierała sporą ilość cukru (takie rzeczy są wyczuwalne, kiedy zupełnie odstawi się cukier), co zresztą nie jest niczym dziwnym, bo w kuchni polskiej wiele surówek, a zwłaszcza z kapusty, ale też mizerię słodzi się, dla zrównoważenia smaku.

W tym tygodniu zamierzam przeprowadzić dietetyczny eksperyment. W czwartek mam dość szczególną imprezę, która odbywa się raz w roku i zamierzam, tylko na ten jeden wieczór zrobić sobie dyspensę. Mam na myśli lampkę wina czy dwie, może coś do jedzenia blisko 4. fazy, a nie całkowite szaleństwo, bo to mogłoby zatrzymać chudnięcie na jakieś parę dni czy dłużej. Myślę, że i tak się pewnie zatrzyma, ale chcę zminimalizować szkody. W tym celu pozamieniam trochę fazy.
W poniedziałek i wtorek tradycyjnie faza 1., w środę faza 2., w czwartek (dzień imprezy) – faza 3 + wieczorem odstępstwo. Mogłabym być cały czwartek do wieczora na fazie 2., ale boję się, że wówczas wieczorne odstępstwo byłby szokiem dla organizmu 😉 I w piątek faza 2. Sobota i niedziela – faza 3. Jest więc całkiem możliwe, że w 12. tygodniu wcale nie schudnę, ale trudno, dieta jest dla mnie, a nie ja dla diety 😉